Klub turystyczny działający przy
CKiS w Krzeszowicach

NA KAŻDĄ WYCIECZKĘ ZABIERAMY DOWÓD OSOBISTY. ODJAZDY NA WYCIECZKI Z DWORCA AUTOBUSOWEGO W KRZESZOWICACH k. REMIZY OSP.

poniedziałek, 24 lipca 2017

Mazury 2017


Mazury, hej Mazury.


Od jakiegoś czasu na mieście wśród członków Krzeszowickiego Klubu Podróżnika słyszało się przeważnie jedno pytanie: jedziesz na Mazury?

W końcu nadszedł 15 lipca dzień wyjazdu. Cała 45 osobowa grupa zebrała się na placu Kulczyckiego w Krzeszowicach, wszyscy przytargali swoje większe lub mniejsze bagaże ale prawie wszyscy zabrali jednakowo dużą porcję dobrego humoru. Pan kierowca sprytnie zapakował nasze walizy, Prezes klubu organizator imprezy dla formalności sprawdził obecność , wszyscy usadowiliśmy się wygodnie w bardzo ładnym autokarze i rządni przygód wyruszyliśmy.

Koło Olsztynka grupa się bardzo ożywiła, każdy się rozglądał i wypatrywał bo stąd to rzut beretem do miejsca docelowego. Minęliśmy Olsztynek, za nim Mierki i wjechaliśmy na teren Ośrodka Wypoczynkowego Kołatek. Pan Prezes przyniósł klucze i poprzydzielał domki. Zrobiło się zamieszanie jak zawsze w takich chwilach. Nie mieli problemu Ci, którzy stanowili sześcioosobową grupę, im nie przeszkadzał fakt, że niektóre pokoje są przechodnie. W końcu udało się wszystkich ulokować. Zostawiliśmy bagaże i popędziliśmy na stołówkę, wszyscy kiwają głowami , całkiem ładnie, obsługa miła no i obiadek pyszny. Z pełnymi brzuchami wszystko wygląda lepiej, zwłaszcza że Prezesowi udało się rozwiązać najbardziej zaogniony problem. Chodzimy po obiekcie, rozglądamy się , co rusz dają się słyszeć ochy i achy, wszystkim się podoba. A ma się co podobać bo ośrodek położony w lesie, nad jeziorem. Przy pomoście widzimy rowerki wodne, kajaki , łódki i już snujemy plany kiedy i gdzie popłyniemy. Przy pomoście jest również tawerna, wchodzimy, oglądamy, na twarzach widać zadowolenie. Można tu zagrać w bilard, porzucać lotkami, zagrać mecz piłkarski, można napić się piwa (wybór imponujący) i to nas najbardziej ucieszyło. Główną atrakcją okazała się rodzina łabędzi, dorodny tata, piękna i wyniosła mama, no i pięcioro łabądków. Podpływały i żebrały o jedzenie, a jak nic nie dostały to demonstracyjnie odpływały.

Niedziela – po bardzo smacznym i obfitym śniadaniu pojechaliśmy do Olsztynka, chętni poszli na mszę do kościoła, inni spacerowali po rynku , bardziej ambitni poszli zwiedzać Muzeum Budownictwa Ludowego w Olsztynku. A było co zwiedzać bo skansen zajmuje około 100 ha, znajduje się tam 68 obiektów architektonicznych. Są tam chałupy z Powiśla, Warmi, Mazur, Sambi i Małej Litwy. Byliśmy bardzo zadowoleni z tego wypadu szkoda tylko, że mieliśmy ograniczony czas, musieliśmy wracać na obiad. Po obiedzie wypożyczyliśmy rowerki wodne, kajaki i wypłynęliśmy na jezioro Staw, a że pogoda była piękna to powystawialiśmy nasze blade ciała i zażywaliśmy kąpieli słonecznych.

Wieczorem zajęcia w podgrupach , degustacja lokalnych (i nie tylko) trunków.

Poniedziałek – w planie Kanał Elbląski. Podjechaliśmy naszym pięknym autokarem na przystań, Prezes rozdał bilety, rozglądamy się , czekamy na ten okazały statek, który jest naszkicowany na biletach .Podpływa jakaś łajba w niczym nie przypomina tego pięknego statku z biletu, no ale cóż niech będzie. Ulokowaliśmy się. Z megafonów słychać (albo i nie ) informacje kiedy, kto i po co zbudował ten kanał (zainteresowanych odsyłam do Internetu, ja nie słyszałam). Jak zwykle znalazła się grupa wykazująca inwencje, żeby nie przeoczyć najciekawszych momentów. Najaktywniejsi przedostali się na mostek kapitański, oni mieli najciekawszy punkt obserwacyjny. Druga grupa opanowała tyły łajby, przy silnikach i też mieli dobry

punkt obserwacyjny. Na statku był bosman, któremu nie podobała się pomysłowość naszych podróżników, delikatnie ale stanowczo zapraszał z powrotem na pokład. Jak bosman poszedł na dziób to podróżnicy opanowali tyły , jak bosman na tyle to podróżnicy na dziobie. Dobrze, że kapitan był wyrozumiały. Ta zabawa trwała przez cały rejs tj. ok.2,5 godziny. Jedni zachwycali się tą podróżą inni nie koniecznie. Ale trzeba przyznać, że Kanał Elbląski budzi emocje.

Wtorek – dzisiaj mamy w planie zwiedzanie zamku w Malborku. Zamek Krzyżacki a właściwie Zespół Zamkowy obejmuje : Zamek Wysoki, Zamek Średni , Zamek Niski. Trzeba przyznać, że jest przykładem najznakomitszej architektury średniowiecznej. W czasach kiedy na Wawelu król i jego świta załatwiała potrzeby pod dywan lub za szafę, tu były sanitariaty. Mieściły się w wieży wysuniętej poza zamek nad płynącą wodą aby zanieczyszczenia spływały i nie wywoływały epidemii.

Środa – dzień wolny, zajęcia w podgrupach. Jedna z grup wybrała się na spływ kajakowy po rzece. Długość trasy 7 km, czas spływu około 2 godzin. Na początku rzeka ma spokojny charakter , przepływamy pod drewnianym mostkiem i po chwili rzeka przenosi nas w przepiękny krajobraz. Rzeka wije się w głębokich wąwozach otoczona pięknym lasem. Na trasie przyspiesza, nabiera charakteru, staje się coraz bardziej wartka by wyhamować przy wpływie do jeziora Świętego. Dopłynęliśmy do końca wszyscy, nikt się utopił, nikomu nic się nie stało za to wszyscy bardzo, ale bardzo zadowoleni. Zabawa przednia, polecamy. W tym czasie inni, którzy nie popłynęli zażywali wielu uciech, które serwowało nam to urokliwe miejsce. Po kolacji czekała na nas niespodzianka, co prawda już dzień wcześniej Prezes ogłosił, że w środę po kolacji będzie ognisko. Wszyscy wyobrażali myśleli, że będą kiełbaski, musztarda, keczup i ewentualnie ogórki kiszone, a tu stół zastawiony, a na nim micha bigosu, sałatki, smalczyk, ogórki, kiełbaski . Prezes zadbał, żeby nam obżarstwo nie zaszkodziło, postawił się , nie powiem, nikt się tego nie spodziewał. Rozwiązały się języki i brać zaczęła śpiewy a że grupa była już zintegrowana wszyscy bawili się wesoło. W tym dniu wszyscy poszli bardzo póżno spać.

Czwartek – wyjeżdżamy wcześnie bo przed nami długa droga. Jedziemy do Wilczego Szańca. Wielu z nas już tu było, inni będą pierwszy raz. Dojechaliśmy, pogoda piękna, miejsce tajemnicze, staramy się wyobrazić sobie jak to wyglądało w czasie wojny. Oprowadza nas przewodnik Sławomir Adamkowicz , autor książki „Wilczy Szaniec”, pasjonat tego tajemniczego miejsca. Opowiada nam i pokazuje pozostałości po głównej kwaterze Adolfa Hitlera i Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych w lesie gierłowskim. Kwatera została wybudowana, aby Hitler mógł z niej dowodzić wojskami podbijającymi ZSRR. W lipcu 1944 roku dokonano tu nieudanego zamachu na życie Hitlera. W styczniu 1945 roku Hitler wydał rozkaz zniszczenia Wilczego Szańca. Na skutek wstrząsów popękał lód na pobliskich jeziorach. Szacuje się, że do wysadzenia jednego budynku zużyto około ośmiu ton trotylu. Rozminowywanie terenu trwało aż do roku 1955.

Piątek – dzień przed wyjazdem każdy mógł spędzić jak chciał. Jedni poszli na grzyby, inni na spacer po lesie, część pływała kajakami i rowerkami wodnymi po jeziorze. Nasza mocna grupa wybrała się na kajaki do Ośrodka Wypoczynkowego Mierki , odległego o parę kilometrów. Urok tego miejsca oczarował nas. Zieleń i cisza granicząca z pięknym dużym jeziorem, a do tego nowoczesne kajaki i pofalowana tafla wody. Wypłynęliśmy na jezioro, początkowo mocno wiosłujące, żeby w końcu oddać się błogiemu lenistwu. Naładowani pozytywną energią wróciliśmy, żeby zacząć się pakować.

Jutro wyjeżdżamy, wracamy do codzienności, ale ta energia, którą naładowaliśmy baterie wystarczy nam na długo. Nie zapomnę tych wakacji.

Opisałam te wakacje z własnego punktu widzenia, ale wiem, że wszystkim się podobało, a co niektórym nawet bardzo, bardzo. Już snujemy plany na przyszły rok, nawet mamy pomysły…

Teresa Ślusarczyk


                                Zdjęcia : A. Rokicki, A. Bulicz, Sz. Gędłek
















 






czwartek, 13 lipca 2017

Informacje organizacyjne

Do końca lipca nie będzie dyżurów w CKiS. Pierwszy dyżur 09.08.2017

Wycieczka 30 lipca 2017 " Poznajemy naszą gminę"-ODWOŁANA

niedziela, 2 lipca 2017

Beskid Śląski-Przełęcz Salmopolska-Chata Wuja Toma-Szczyrk

Chichot losu – czyli trzecia wycieczka bez słoneczka.

W niedzielę 2 lipca zaplanowano wycieczkę w Beskid Śląski. Autobusem dojechaliśmy do Przełęczy Salmopolskiej. Już w autobusie nasza nieoceniona skarbnica wiedzy o górach Halinka (przewodnik beskidzki) opowiedziała nam, co ciekawego zobaczymy na trasie. Przełęcz Salmopolska położona na wysokości 934 m. n.p.m. w paśmie Baraniej Góry - była początkiem trasy. Jej zwyczajowa nazwa Biały Krzyż pochodzi od białego drewnianego krzyża znajdującego się tuż nad drogą, na samej przełęczy. Nazwa Salmopol dotyczy osady, położonej poniżej przełęczy. Mieli ją założyć ewangelicy ze Śląska Cieszyńskiego, uchodzący w te rejony przed prześladowaniami religijnymi.
Przełęcz przywitała nas chłodem, ale nic nie zapowiadało drastycznego załamania pogody.
No, może oprócz autobusowych kruków, które całą drogę krakały na deszcz.
Trasa nie była trudna, przez Grabową doszliśmy do Kotarza, podziwiając po drodze ogromne  kępy przepięknej naparstnicy purpurowej.  Kotarz  to wypiętrzenie (974 m. n.p.m.) na którego bocznym grzbiecie znajdują się dwie polany. Nazwa jest pamiątką po tradycjach pasterskich  regionu. Oznacza miejsce, w którym wypędzane wiosną na górskie pastwiska owce wydawały na świat młode, czyli „kociły się”.  Na szczycie Kotarza zbudowano z inicjatywy proboszcza ewangelickiego ze Szczyrku,  jedyny na świecie Ołtarz Europejski. Ołtarz szerokości 2,5 m. wysoki na 1,5 m. wymurowano z setek kamieni przywiezionych, lub przysłanych przez ludzi z różnych stron świata. Wmurowano tu kamienie z Mount Everestu, fragmenty meteorytów, kamienie z ruin Word Trade Center i fiolki z ziemią z Czarnobyla. Pierwsze nabożeństwo przy tym ołtarzu odbyło się w 2008 r.  Chwila zadumy, a potem znowu na szlak, do Chaty Wuja Toma. Teraz to już cały czas w deszczu. Wąską dróżką poprzez las doszliśmy do schroniska. Trzeba było uważać na oznakowania szlaku, bo co i rusz pojawiało się jakieś leśne skrzyżowanie. A trzeba było patrzeć pod nogi, żeby zdążyć przeskoczyć kałuże! Chata położona tuż pod przełęczą Karkoszczonka na wysokości 736 m. n.p.m. jest schroniskiem prywatnym, wybudowanym z drewna w 1918 r. W chacie już na głowę nie padało, można było wysuszyć peleryny i zjeść coś ciepłego.  I zawitała do nas piękna nimfa wodna   (bo prosto z deszczu)  w pięknym wianku z polnych kwiatów. Chętkę na ten wianek o miało więcej podróżniczek, ale piękna nimfa była tylko jedna. Deszcz na szczęście ustał i wyruszyliśmy w dalszą drogę do Szczyrku.  Tam czekał na nas autobus.
A na następną wycieczkę wszyscy obowiązkowo zabierają okulary przeciwsłoneczne!
Tak ma być i kropka.
                                                                                                                 
                                                                                                   Teresa Rokicka

zdjęcia: A. Rokicki, A. Bulicz, M..Dzidek